Kolory jesieni Previous item Z tamtej strony morza cz II Next item Z tamtej strony morza

Kolory jesieni

Wszystko przez te jesienne liście w słońcu, park, ławki pokryte bluszczem…
W taki dzień, jak dziś, pełen kolorów, oślepiającego słońca i poczucia, że tak naprawdę to jesień też można lubić, odkrywam kolejny aspekt tego, kim On jest.

Natura. Komunikat, słowo, opowieść, autobiografia, autoportret samego Boga.

Szurając nogami po niezgrabionej trawie, zaczęłam widzieć to: kolory, które sprawiły, że odczułam Ciepło Jego Obecności. Żółty, pomarańczowy, czerwony, brązowy i cała mnogość tego, co pomiędzy: odcieni soczystych, ciepłych intensywnych barw, które są jak ogień, płomienie ogrzewające moje wytęsknione oczy, które chcą widzieć Jego.

Tak, jestem wdzięczna, że kolejny rok mogę to oglądać, że moje oczy po prostu widzą; widzą Boga samego; w Jego romantycznej, sentymentalnej wrażliwości, naturze.
Naturze Boga, który „na głowie” ma przecież cały świat… miliony ważnych spraw, wojen, polityki, upadających gospodarek; i te miliony ludzi – każdy ze swoją odmienną dramatyczną historią, niedostatkiem, smutkiem, bólem. To wszystko przecież jest ważniejsze od tych czerwonych liści i tej nieskończonej ilości odcieni miłosnej, zbawczej, ognistej czerwieni.

A Jemu nie było jednak wszystko jedno. Obchodziło Go to, czy świat będzie ładny; miał w tym przyjemność – nie wyobrażam sobie przecież, że Tworząc te jesienne obrazy nie odczuwał radości.
To dużo mówi o Nim. Te jesienne liście. Czerwone żółte, pomarańczowe – zdradzają najgłębsze tajemnice Bożego Jestem.

Pozwolił liściom mówić o sobie. Odcisnął swoje oblicze w cieple kolorów.

Przeszłam już kilometr. Nadal szuram nogami, żeby oprócz tego co widzę jeszcze usłyszeć. Muzyka szelestu. Harmonijne połączenie koloru z dźwiękiem.
Popadam w zachwyt, wzruszenie.
Bo oprócz poczucia niesamowitości mojego Boga, mojego taty dostrzegam to: dla Niego wszystko ma znaczenie. Bo przecież nawet włosy na mojej głowie są policzone.

Pomimo chwiejnej światowej sytuacji, pomimo bólu tego świata, mojego bólu, rozterek i sytuacji, w których zdaje mi się, że ginę, liście tej jesieni nadal spadają i nadal mają te wszystkie kolory, dźwięki… a moje oczy – jak też oczy milionów – predysponowane są przez Niego do tego, by to widzieć, a uszy do tego by słyszeć.

Oglądam moimi zmysłami niesamowitość Boga, widzę jego twarz i słyszę jego głos, szept, szmer, szelest.
Niebo nie rozstąpiło się nade mną, przynajmniej nie w taki sposób, bym dostrzegła to wzrokiem Jednak poszłam do parku. I zobaczyłam Boga w Jego chwale.

Przeżyłam chwile objawienia. I tak, miałam ochotę już nie tylko szurać nogami.
Zapragnęłam rzucić się w ten szemrzący, szeleszczący potok i ciepło czerwieni widząc Jezusa, który trzymając mnie za rękę turla się obok mnie.
Ta przemożna ochota, by skąpać się w tej kołdrze liści krzycząc na całe gardło, że „mój Bóg… że On to wszystko zrobił – te kolory, dźwięki… – by tak bardzo powiedzieć światu, że kocha, że jest, że przygarnia, przytula!!!!”
Mam tę przemożną ochotę, by skąpać w tych czerwonych liściach innych przechodniów. Tak, by mogli poczuć dotyk Boga na swej twarzy.

Zachowałam się jednak zupełnie jak dorosła.
Pomimo to czuję, że zwykłość zdarzenia przyniosła niezwykłość spotkania.
Jestem wdzięczna. Za każdym razem zafascynowana, gdy nieświętobliwa chwila objawia majestat. Wszystkiemu winne te jesienne liście, które stały się zmaterializowanym słowem „cała ziemia jest pełna Jego chwały”. Wszystkiemu winna ta czerwień, która tu, we Wrocławskim parku stała się słowem „że Jego miłość jest ogniem”.

Add Your Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *

15 − 7 =